Przejdź do głównej zawartości

OI VA VOI

W niedzielę moja babka Wieśka okrutnie się zbulwersowała - i to jeszcze zanim Polacy przegrali z Kolumbią w żałosnym stylu. Wieśka usłyszała w telewizji, że ponad 80% Polaków wstydzi się swojego polskiego pochodzenia. Wieśka się zbulwersowała i zaczęła perorować: No jak tak można wstydzić się tego, że się jest z Polski? No jak tak można? Przecież nie można się wstydzić swojego kraju, no bo samemu się nie decyduje, gdzie się urodzi. A Żydzi to się nie wstydzą, że są Żydami? Pauza. Cisza, poklasku brak. Wtedy ja pytam dlaczego Żydzi mieliby się wstydzić tego, że są Żydami. No bo, jak to mówią, zamordowali Chrystusa. I oni się nie wstydzą? Albo Niemcy się nie wstydzą, a takie rzeczy robili? To czemu Polacy się wstydzą? Poniższy wpis dedykuję mojej babci Wiesi, a także ludziom jej podobnym. Tekst poświęcony jest wszystkim książkom o Żydach, które przeczytałam w tym miesiącu.

My z Jedwabnego Anny Bikont (wyd. Czarne) krąży wokół tematu pogromu ludności żydowskiej w Jedwabnem, do którego doszło 10 lipca 1941. Nie wierzę, że istnieje w tym kraju osoba, która jednocześnie przekroczyła wiek odpowiedzialności karnej i nigdy nie słyszała o tej zbrodni. Przypadkom szczególnym, bo tylko takie liczą się w naszym szarym nędznym życiu, spieszę jednak wytłumaczyć, że ten wyjątkowo okrutny mord polegał na zapędzeniu kilkuset osób pochodzenia żydowskiego do pobliskiej stodoły i spaleniu ich tam żywcem. Sprawcami zbrodni byli Polacy, choć oficjalnie mówi się także o "niemieckiej inspiracji" pogromu (takie były ustalenia IPN-owskiego śledztwa i tak też podaje polska Wikipedia). Tyle że Anna Bikont nie była pierwszą, która o tym napisała.

Jedwabne zelektryzowało polską opinię publiczną w roku 2000 (My z Jedwabnego ukazało się na rynku cztery lata później) po publikacji książki Jana Grossa Sąsiedzi (wyd. Pogranicze). Grossowi początkowo nie wierzono, zarzucano mu postawy antypolskie, spisek oraz przyjmowanie pieniędzy od Żydów; między Bogiem a prawdą trwa to do dziś. Faktycznie publikacja Grossa, jakby to ująć, miała pewną istotną wadę - była pozbawiona bibliografii i przypisów (proponuję w tym miejscu taktowne przemilczenie; tak, Jan Gross jest historykiem). Niemniej jednak to właśnie Sąsiedzi są jedwabieńską książką-matką. ALE. My z Jedwabnego ma jedną niepodważalną przewagę nad Sąsiadami: poza zapisem (tym razem znakomicie udokumentowanym) zbrodni z 1941, są też świetnym świadectwem tego, co działo się w kraju i Jedwabnem po opublikowaniu książki Grossa. I to jest moim zdaniem w tym wszystkim najciekawsze: to, że w 70 lat po zbrodni ludzie dalej ją negowali [sic!] i szafowali postawami antysemityckimi (częściowo z racji przekonań, w częściowo dlatego, że bali się o swoje zrabowane pożydowskie mienie), jest ciężkie do zrozumienia, acz fascynującego z punktu widzenia psychologicznego. Ta książka podszyta jest chyba negatywnymi emocjami świata: agresją, strachem, lekceważeniem, nienawiścią, zawiścią i wrogością. To wszystko sprawia, że My z Jedwabnego jest jak jeden, ciągnący się w nieskończoność, akt oskarżenia albo wyrzut sumienia, a przynajmniej diagnoza, że do dziś Polska trauma wojny nie została w Polsce wystarczająco przepracowana - i dotyczy to nie tylko polskiego współudziału w zbrodniach popełnianych na ludności żydowskiej, ale też skrajnej powojennej biedy. 

Tę potrzebę przepracowania tego tematu widać zresztą po tym, jak często do motywu Jedwabnego powracają twórcy w swoich pracach artystycznych. Dramat Tadeusza Słobodzianka Nasza klasa. Historia w XIV lekcjach (wyd. słowo/obraz terytoria), film dokumentalny Agnieszki Arnold Sąsiedzi, a nawet bardzo popowy film Pokłosie (reż. Władysław Pasikowski) z 2012 roku w mniejszym lub większym stopniu nawiązaniu do wydarzeń z 1941. Jeżeli ktoś ma ochotę na lżejsze wprowadzenie do tematu - polecam. Cokolwiek.

Książka Bikont, polecana przez wielkich tego kraju - m.in. Szymborską i Kapuścińskiego, a także nagrodzona Nike w 2005 roku, nie jest oczywiście nieskalana. Autorka, zwłaszcza pod koniec książki, popadała w silny subiektywizm i nie stroniła od jednoznacznych ocen zachowania mieszkańców Jedwabnego. Jednak sama forma zapisu książki, tzn. połączenie tradycyjnej narracji historycznej z dziennikiem autorki - swoją drogą według mnie bardzo ciekawa i trafiona ze względu na ujęcie dwóch płaszczyzn historycznych, wymuszała pewną formę subiektywności. Poza tym autorka poświęciła aż 4 lata swojego życia na pracę nad książką. Były to zatem 4 lata stałego obciążenia psychicznego, stąd uważam, że silniejszy niż zazwyczaj subiektywizm autorki nie może być uznany jako zarzut. Zgadzam się, że pod koniec książki Bikont popada już w spiralę frustracji i subiektywizmu, ale powtarzam: po ludzku rozumiem.

Ocaleni z XX wieku Mikołaja Grynberga Rejwach (wyd. Nisza) to z kolei zbiór rozmów z ludźmi ostatniego, odchodzącego już pokolenia, które osobiście przeżyło dramat II wojny światowej. Wszystkie rozmowy  w tej książce są cennym świadectwem historycznym, bez wątpienia są zatem warte lektury - zwłaszcza że są bardzo zróżnicowane emocjonalnie: czasami przeraźliwie smutne, czasami wzruszające, kiedy indziej bardzo zabawne. Na mnie jednak dużo większe wrażenie niż Ocaleni z XX wieku zrobiły inne pozycje Mikołaja Grynbera (którego swoją drogą uważam za jednego z najlepszych współczesnych autorów poruszających kwestie wojenne i żydowskie), tj. mocny, znakomity zbiór opowiadań Rejwach (opowiadający o losach Żydów we współczesnej Polsce) oraz zbiór wywiadów Oskarżam Auschwitz (o problemach drugiego pokolenia Holocaustu, tzn. o dzieciach wychowywanych przez Ocalałych). Przeraża mnie to, że tak myślę, ale tak jest: świadectwa Ocalałych, których siłą rzecz jest dużo - zdecydowanie za dużo, po pewnym czasie zlewają się po prostu w jedną całość, w jedną potworną opowieść, której nie da się znieść. Dlatego w którymś momencie mojego życia zrobiłam zdecydowaną woltę ku opracowaniom historycznym lub patrzącym na problem Shoah z innej perspektywy niż dotychczasowa, np. z perspektywy drugiego pokolenia Holocaustu - tak jak do tej pory robił to Grynberg. Być może robię to, żeby emocjonalnie poradzić sobie z tematem, tak samo jak lekarze, którzy na zasadzie paradoksu muszą wyzbyć się empatii, żeby skuteczniej wykonywać swój zawód polegający na niesieniu pomocy. Ciężko stwierdzić. Nie zapoznanym jednak z twórczością Mikołaja Grynberga polecam jednak, już bez dylematów wewnętrznych, Rejwach w pierwszej kolejności, Oskarżam Auschwitz w drugiej, a Ocaleni z XX wieku - dopiero w trzeciej. Ponadto: świetna okładka.

Najznakomitszy cytat z książki: -Co mama robiła przed wojną? - Dobre wrażenie. 

Dziedzictwo Henryka Grynberga (wyd. Czarne; zbieżność nazwisk z Mikołajem Grynbergiem przypadkowa), czyli ostatnia już pozycja do odhaczenia w dzisiejszej mej litanii, to książka powstała na kanwie filmu dokumentalnego H. Grynberga Miejsce urodzenia z 1992 roku. Opowiada o powrocie bohatera do rodzinnej wsi w celu poszukiwań miejsca pochówku swojego ojca i odpowiedzi na pytanie, co się z nim właściwie stało podczas wojny. Obraz ma w tym przypadku wielką przewagę nad tekstem, wstrząsa niepomiernie bardziej i uważam go za pozycję obowiązkową. [SPOILER] Scena finalna, w której Henryk Grynberg wyjmuje zakopane w ziemi kości swego ojca - tylko do zobaczenia, nie daje się jej skomentować.

Cóż rzec więcej. Wczoraj wróciłam w wojaży, byłam w Krakowie, gdzie chłonęłam żydowską atmosferę miasta, odwiedziłam synagogę, żydowski cmentarz i całą żydowską dzielnicę. W księgarni wyd. Austeria kupiłam sobie torbę z nadrukiem imitującym gazetę jidysz, zapisaną alfabetem hebrajskim. Wezmę ją na następne spotkanie z babcią.

Komentarze

  1. <3 dużo serduszek za ostatnie zdanie!

    Poza tym, super wpis i jestem pod wielkim wrażeniem, że dałaś radę w ciągu miesiąca pochłonąć tyle poważnych i jakby nie patrzeć ciężkich książek. Nie lubię tematyki II wojny, więc nie powiem, że chętnie sięgnę po te reportaże, ale fajnie jest przeczytać o czyimś spojrzeniu na nie. I owszem, okładka "Ocalonych" genialna. A torbę chcę koniecznie zobaczyć!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję pięknie, gdyby ktoś pisał książkę o mnie i mojej babce Wieśce, z pewnością byłby to dramat, nawet bez didaskaliów - bo tu wystarczyłyby same dialogi, komentarz zbędny.

      Ja wiem, że to mało wdzięczna tematyka, ale zachęcam do obejrzenia filmu Miejsce urodzenia w którejś wolnej chwili - ma mocny koniec i to chyba najlepsze co widziałam nt. Holocaustu; nie jest jakimś war-popem z gatunku Listy Schindlera, Pianisty itd. (nie umniejszając).

      Torby zdjęcie wyślę ganske snart. Pozdrawiam, ściskam, całuję.

      Usuń

Prześlij komentarz