Przejdź do głównej zawartości

MĘŻCZYŹNI OBJAŚNIAJĄ MI ŚWIAT

Mężczyźni objaśniają mi świat Rebekki Solnit (wyd. Karakter; tłum. Anna Dzierzgowska) to książka o kapitalnym tytule, z takoż kapitalną okładką, a nawet i zawartością.

Mężczyźni objaśniają mi świat otwierają się wyśmienitą anegdotą: otóż autorka razem z koleżanką idzie na prywatne przyjęcie, gdzie spotyka pewnego bardzo ważnego pana. Ten, dowiedziawszy się uprzednio, że Solnit jest pisarską, prosi o chwilę rozmowy. Pyta Rebekki o czym pisze, gdy ta odpowiada, że obecnie o unicestwieniu czasu i przestrzeni i uprzemysłowieniu codziennego życia (s.8) - wtrąca się. Zaczyna perorować o nowo wydanej książce, która traktuje akurat o tym samym, jest znakomita i w ogóle must read. Więc jeżeli Rebecca chce faktycznie poruszać tego typu ważkie sprawy, zdecydowanie powinna się zapoznać. Wtedy do rozmowy wtrącą się koleżanka mówiąc, że tę książkę napisała właśnie Rebecca. Pan puszcza uwagę mimo uszu, wszak nie wierzy - no bo jak to tak, omawia książkę dalej. Koleżanka powtarza, że autorką tej znakomitej i w ogóle must read książki jest Rebecca Solnit. Mężczyzna w końcu łapie komunikat, blednie, zapada cisza. Cisza przerwana jest w końcu przez bardzo ważnego pana, który niezrażony ciągnie dalej - na ten sam temat. 

Ta naprawdę znakomita anegdota jest świetną ilustracją czegoś, co obecnie określane jest mianem mansplaining* (złożenie z man oraz explaining), czyli protekcjonalnego sposobu, w jaki mężczyźni wyjaśniają kobietom rzeczy, które są im doskonale znane (acz niekoniecznie doskonale znane tym wyjaśniającym mężczyznom). Jest to więc słowo, które określa każdą sytuację, gdy mężczyźni ignorują, uciszają lub przerywają kobietom w rozmowie, wychodząc z tego jakże oczywistego założenia, że kobieta na pewno nie ma do powiedzenia nic mądrzejszego niż mężczyzna. 

Opisanie tego zjawiska przez Solnit zmusiło mnie do refleksji. A umówmy, że myślę jednak nieczęsto. Przy okazji kampanii #MeToo zaczęłam się zastanawiać, czy ja sama mogłabym opatrzyć którąś z historii mojego życia hasztagiem #MeToo. Doszłam do wniosku, że nie, bo nie padłam nigdy (ODPUKAĆ!) ofiarą molestowania seksualnego, nie zostałam, dla przykładu, obmacana w autobusie. Po tekście Solnit uważam jednak, że mam prawo powiedzieć, iż doświadczyłam mizoginii w formie mansplainingu - gdy zostałam potraktowana jak kompletna idiotka, bo byłam kobietą. Bardzo fajnie móc to zjawisko w końcu nazwać. Dlatego tak strasznie cieszę się, że Solnit poruszyła ten temat w swojej książce. W tak zwanej świadomości ogólnej faktycznie coś ostatnio ruszyło, ludzie powoli zaczynają rozumieć, że molestowanie w miejscu publicznym czy miejscu pracy jest złe, stąd coraz częściej stanowczo reagują na takie zachowania. Tyle że gwałt, molestowanie czy przemoc domowa to przypadki skrajne, w związku z czym są łatwiejsze do jednoznacznego potępienia. Wielkim problemem współczesnego feminizmu, moim zdaniem, wciąż pozostaje strefa śliska i niedookreślona, czyli przykładowo protekcjonalizm w rozmowie, komentarze z podtekstem seksualnym (często tłumaczone jako nieporadny sposób podrywu, który właściwie powinien schlebiać kobietom - ach schlebia tak niesamowicie) czy uprzedmiotowienie kobiecego ciała w... no, wszędzie.

Co jeszcze apetycznego wyłowiłam z tej książki to opisanie swoistego Syndromu Kasandry w kontekście dyskusji feministycznej. Syndrom Kasandry, za Wikipedią: zjawisko, w którym uzasadnione obawy i ostrzeżenia są ignorowane lub uważane za nieprawdziwe, czyli coś, czego doświadczyły chyba wszystkie kobiety, które użyły hasztaga #MeToo. Solnit pisze, że bardzo często kiedy kobieta mówi coś, co podważa opinię mężczyzny (...) w odpowiedzi zakwestionowane zostaną nie tylko fakty, które przytacza, ale samo jej prawo i zdolność do mówienia (str. 118). Okazuje się, że na syndrom Kasandry cierpiał Zygmunt Freud. Młody Freud badał pacjentki cierpiące na histerię. Co ciekawe, słowo histeria odnosi się etymologicznie do greckiej nazwy macicy, na histerię w ówczesnym rozumieniu mogły więc cierpieć wyłącznie kobiety. Choroba pacjentek Freuda była najczęściej wynikiem doświadczonej przemocy domowej i/lub seksualnej, o której austriacki lekarz słuchał, jak się zdaje, bez przerwy. Ostatecznie doszedł on zatem do wniosku, że gdyby opowieści jego pacjentek były w całości prawdą, właściwie każdy mężczyzna powinien być oskarżony o perwersję. To doprowadziło Freuda do (poza tym że jeszcze większego skomplikowania swojej teorii) wyciągnięcia następującego wniosku: że leczące się u niego histeryczki zwyczajnie kłamią. Zygmunt nie był w stanie unieść tak brutalnej prawdy o świecie, w związku z czym ją wyparł, na czym straciły oczywiście jego pacjentki - kobiety. Ach, panie Freud, czyżby syndrom Kasandry?

Ciekawym jest też, jak bardzo męskocentryczny jest ten świat. Taka historia: w pewnym amerykańskim miasteczku uniwersyteckim doszło do serii gwałtów na młodych kobietach. Jako środek prewencyjny zaproponowano zatem kobietom niewychodzenie po zmroku, niewychodzenie w pojedynkę, niewychodzenie bez celu i niewychodzenie w wyzywających ubraniach. W ogóle niewychodzenie nigdzie. Pół żartem pół serio ktoś rzucił kontrpropozycję dla tego projektu: a może by tak mężczyznom zaproponować niewychodzenie? Nigdzie. Wszak skutek będzie ten sam. Propozycja sprawiła, że stupor wielki ogarnął świat, szok i niedowierzanie, Ziemia się trzęsie, no bo jak to tak? Daje do myślenia, co nie?

A poza tym takie pytanie: jak tłumaczy się książki feministyczne? Język polski charakteryzuje się tendencją do używania form męskich w wypadku grup mieszanych - nie jest więc wybitnie feministyczny, a zatem i nie najlepszy do tłumaczenia feministycznych książek. Tłumaczka Anna Dzierzgowska lawirując nad tą genderową pułapką translatologiczną zaproponowała zatem taką formę: Sontag nie odnosi się do tego, że nie jesteśmy zdolne i zdolni reagować na całkowicie niewidoczne cierpienie (...) Ha, nie jesteśmy zdolne i zdolni! Tam, gdzie w oryginalne było najprawdopodobniej bezosobowe we are not capable of..., co z automatu tłumaczy się jakby samo na nie jesteśmy zdolni, przybiera ostatecznie formę nie jesteśmy zdolne i zdolni- formę zarówna męską, jak i żeńską. Ciekawe, tak myślę.

A zatem. Czy eseje zawarte w książce Mężczyźni objaśniają mi świat są wybitnie odkrywcze? Chyba nie, ale są naprawdę dobrą, skondensowaną lekcją feminizmu dla ludzi myślących. A zatem polecam, szerzmy ideę. Na koniec cytacik: 

Feminizm dąży do tego, by zmienić coś, co jest bardzo stare, powszechne i głęboko zakorzenione w wielu, jeśli nie w większości, kulturach świata, w niezliczonych instytucjach i w większości domów na Ziemi - a także w naszych umysłach, od których wszystko się zaczyna i na których wszystko się kończy (str. 157) 

oraz postulat, że Karakter jako wydawnictwo ozłocić zdecydowanie należy. 


*Obecnie istnieją dwie propozycje tłumaczenia angielskiego terminu mansplaining: jako panjaśnianie (autorstwa Anny Dziergowskiej) lub męsplikację (zaproponowane przez Agnieszką Graff). Między Bogiem a prawdą żadna mnie nie przekonuje, ale jeżeli już mam wybierać, to zdecydowanie wolę Graffowską męsplikację. 
** Okładka książki pobrana ze strony wyd. Karakter (www.karakter.pl), pozostałe dwa zdjęcia to prace Any Teresy Fernández - pojawiają się także w książce Mężczyźni objaśniają mi świat (znalezione na pinterest.com)

Komentarze

  1. Czytałam książkę i O JEŻU TAK BARDZO. Mansplaining to coś, z czym się spotykamy na co dzień, a czego sztandarowym, słownikowym, i w ogóle opatrzonym czterdziestoma zdjęciami jego facjaty jest mój tata. Bardzo go kocham, ale za każdym razem, jak zaczyna mi tłumaczyć, że on lepiej wie, jak to jest jechać pociągiem, mimo, że nie wsiadł do żadnego od trzydziestu lat a ja jechałam jakimś wczoraj... <3

    Z #MeToo też się na szczęście osobiście nie identyfikuję - chociaż okej, komentarze rzucane na ulicy też mi się przytrafiły. Niemniej mężczyźni uważający, że Oni Wiedzą Lepiej są zjawiskiem codziennym nawet, jeśli napisałaś na jakiś temat pieprzony doktorat.

    No bo jak to tak. Oni wiedzą lepiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jak wspaniale, że czytałaś książkę! Mansplaining nową częścią naszego słownika zatem.

      Właśnie to jest ciekawe, tzn. mi się też zdarzyło usłyszeć śliskie komentarze na ulicy, zdarzyło mi się czuć mięsem, gdy ktoś się na mnie gapił jak na towar w rzeźni, zdarzyło mi się nawet, że jakiś lekko zawiany gościu złapał mnie za tyłek na imprezie. Tyle że nie uznawałam tego za seksuell trakassering, a za pojedyncze przypadki zidiocenia i upadku człowieka - zwłaszcza że po moim proteście sprawy od razu się kończyły, bo gdy raz powiedziałam komuś, że ma się odpierdolić, to się odpierdalał. W tym sensie nie identyfikuję się z #MeToo, choć jasne, takie rzeczy też absolutnie nie powinny się zdarzać.

      Tak samo sprzeciwiam się krytyce Matta Damona: Damon swego czasu wyraził opinię (oczywiście w kontekście debaty o kampanii), że gwałt na dziecku i klepnięcie w tyłek jest czymś zupełnie innym, ma kompletnie inną gradację, dlatego te dwie rzeczy, w jego opinii, nie powinny być wrzucane do jednego worka. Damon został okrutnie zrypany, jego krytycy mówili, że obie te rzeczy są złe, no i że skoro on [Damon] nigdy nie został klepnięty w tyłek w pracy, bo nie jest kobietą, to w ogóle powinien siedzieć cicho. No więc ja mówię NIE WTF, obydwie te rzeczy są negatywne, true, ale jednocześnie owszem, mają inną wagę - więc zostawcie Damona w spokoju.

      A mimo to popieram #MeToo, uważam że było potrzebne i fajnie pokazało jedność kobiet - zrozum tu świat...

      Usuń
    2. Tzn. tak jak też nie uznam durnych komentarzy na ulicy za molestowanie tylko chamstwo, to jednak i komentarze tego typu i poważniejsze rzeczy mają IMO jako źródło podobne postawy.

      Z Damonem też się zgadzam - niepotrzebnie na niego naskoczyli, tym bardziej, że gość powiedział “Both of those behaviors need to be confronted and eradicated without question, but they shouldn’t be conflated” (tak, poszukałam cytatu XD), więc wcale nie umniejszał wagi molestowania czy chamskich zachowań, tylko zwrócił uwagę, że istnieje gradacja. Porównując do innych przestępstw, jest różnica między zwinięciem komuś portfela przez kieszonkowca a obrabowaniem banku - oba są złe, ale to drugie nieporównywanie poważniejsze. I oba należy tępić, bo to mniejsze może prowadzić do większego.

      #MeToo też bardzo popieram - było potrzebne, było głośne i było właściwe. Coś się chyba jednak trochę ruszyło - zobaczymy, na jak długo...

      Usuń
    3. Masz mój wieczny szacunek za znalezienie tego cytatu w oryginale

      Usuń

Prześlij komentarz